piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział II

Świat Cyntria
-Nie! Nie zgadzam się!- stwierdził stanowczo człowiek w niezwykle zdobionej szacie, opierając się o wysoką kolumnę pięknej świątyni - nie będę pełnić tej idiotycznej fuchy przez następne dwieście lat!
-Ależ panie Endrianie! Cóż za niesłuszna decyzja! Niech pan pomyśli, co się stanie bez pana z tą krainą!- odparła pobladła postać, która była prawdopodobnie jego sługą- jest pan przecież magiem! I to Magiem Życia!
- Tak, wiem Rogerze, że jestem magiem. Ludzkim magiem! Już przez czterysta osiemdziesiąt lat!- mówił, z łobuziarskim uśmiechem obmyślając swój plan- Co się z nią stanie? Jak to co? Wybierzecie nowego Maga Życia!
-Jak to ,,nowego''? I niby skąd mamy go wytrzasnąć!- nieustępował podwładny.
- A skąd wzięliście mnie? Właśnie o tym mówię. Wybierzcie zmarłego człowieka. Pierwszego, którego spotkacie.
Roger zrezygnował z dalszych próśb i dyskusji. Edgar, jeszcze z berłem w ręku odszedł. Jak na człowieka żyjącego czterysta osiemdziesiąt lat wyglądał bardzo młodo. No, ale czego można było się spodziewać po magu! Magowie Życia od zawsze w tej krainie byli nieśmiertelni. Nieśmiertelność- tak, jak wiele osób o tym marzyło! Ale czy o tym człowieku można mówić, że był szczęśliwy? W koło powtarzane czynności, między innymi pomoc krajowi. Główne zadanie Maga Życia. W sumie wyglądał na około dziewiętnaście lat. Miał on krótkie, blond włosy i piękne, błękitne oczy. Właśnie przez śmierć trafił i został magiem, w tym przedziwnym i pięknym świecie posiadającym dwa słońca. Tak, był malowniczym marzeniem. Prawie żadna z rosnących tam roślin nie była zielona. Pod drzewami, które zamiast zielonych liści miały kremowe kwiaty, rosły ogromne, granatowe grzyby w tęczowe cętki. Gdzie indziej zaś, rosło pomarańczowe coś, wyglądem przypominające paproć. Z jej kwiatem, czerwonym i połyskującym w słońcu, nie mógł się równać żaden z rosnących na Ziemi. 
-Aha, Edgarze! Kiedy mamy szukać nowego maga?- zawołał Roger.
-Jutro. Pomogę wam.- odpowiedział i ruszył w stronę swojej komnaty. 
Na Cyntri nastała noc.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział I

Tamten wieczór faktycznie był bardzo ciemny. Jedynie daleko od siebie rozmieszczone lampy dawały odrobinę światła. Nie przeszkadzało to jednak Lucy. Było to na pewno lepsze od ciągłych krzyków i awantur w domu. A poza tym lubiła tą porę. Brak krzątających się wszędzie ludzi i brak ich gadania. To jej odpowiadało. Nie miała przyjaciół. W szkole nazywano ją ,,odludkiem’’. Nie wiedziano pewnie, że ten ,,odludek’’ ma po prostu o tym świecie swoje własne, odrobinę pesymistyczne zdanie. Nie obrażała się o to przezwisko, bo wiedziała, że przeważa inteligencją każdego z żartownisiów. Nie musiała im tego udowadniać. Za najbardziej denerwującą rzecz Lucy uznawała jednak monotonię nudnej codzienności. Szkoła, kłótnia, sen… To ostatnie uznawała za najlepsze. Postanowiła od tego uciec. Swoje płomienisto-rude włosy upięła w kok, a w jej tajemniczych, brązowych oczach pojawił się blask. Ciche skrzypnięcie okna i już była poza domem. Szeleszcząc szybko przeszła przez ogródek, przeskoczyła przez płot i… tak, pod jej stopami był chodnik. Nie wiedziała gdzie idzie. Kroczyła do przodu, jak we śnie. Myślała, że wszędzie będzie lepiej, niż tu.
-Jaka miła cisza- powiedziała do siebie wiedząc, że i tak nikt jej nie usłyszy.
Przyglądała się rozpościerającej wokół niej ciemności. Była piękna, a zarazem straszna. Lampy rzucały blask na rozłożyste drzewa, a pod nimi tworzyły się cienie. Z fantazją Lucy nie były to jedynie cienie. Były to ponure, leśne stwory, które tylko czekały na swoją ofiarę. Nie bała się ich. Widziała w nich tylko nową przygodę. Powinna postępować jednak trochę bardziej rozważnie. No, ale jak to ktoś mądry powiedział- człowiek uczy się na błędach. Gorzej jednak, gdy te błędy są naprawdę poważne. Dziewczyna wolno przechodziła przez ulicę. Myślała pewnie, że o tej porze samochody już nie jeżdżą. Myliła się i to jak! Nie zdążyła odwrócić nawet wzroku, gdy pojawiła się przed nią ciężarówka. Głośny pisk opon i szczekanie przejętych psów- właśnie to było w tamtym momencie słychać. Leżała już dużo dalej od ulicy. ,,Co się stało?’’ pomyślała z przejęciem . Nie czuła gruntu pod stopami. Szła przed siebie, nie poruszając wcale ciałem. Szaro-biały krajobraz ukazał się jej oczom. Gdzieniegdzie jakieś niewidzialne stwory puszczały kolorowe bańki mydlane.
-Co to za dziwny sen! Niech ktoś mnie lepiej uszczypnie!- krzyczała wzburzona.

-Sen? Moja kochana, jaki sen?- odpowiedział nie wiadomo skąd pochodzący głos.